„Tom na wsi” jako reprezentacja doświadczeń osób LGBT+. Rozmowa z Szymonem Adamczakiem

Maurycy Stankiewicz

W jaki sposób połączyliście tekst dramatu z historiami opisanymi w “Cała siła, jaką czerpię na życie”?

Pamiętniki tragicznie zmarłego partnera Toma zawarte w dramacie mają ważną dramaturgicznie funkcję. Właściwie tylko wtedy „słyszymy” jego głos ze sceny. Przywoływane przez matkę, Agatę, działają jak „czarna skrzynka”; są źródłem prawdy o tragicznych wydarzeniach z jego dorastania na wsi i zarazem zapisem doświadczania homofobii. Te fikcyjne i na swój sposób sztampowe literacko fragmenty przypominają jednak o tysiącach podobnych, choć tak od siebie innych historii związanych z wychodzeniem z szafy, czy dojrzewaniem nieheteronormatywnych osób w warunkach, o których trudno powiedzieć, że są rozwijające, wspierające czy przynajmniej im obojętne.

Świadectwa z antologii „Cała siła, jaką czerpię na życie” towarzyszyły nam od początku procesu, tuż po wydaniu ich pierwszej, cyfrowej wersji. To niesamowity zbieg okoliczności, że ich wydanie zbiegło się z naszym premierowym wystawianiem „Toma na wsi” w Polsce. Podczas prób czytaliśmy te świadectwa wspólnie w taki sposób, by połączyć się z własnymi doświadczeniami i historiami, jakie osoby z zespołu przygotowującego spektakl, aktorskiego i realizatorskiego, znały ze swojego życia.

Sięgając po fragmenty z pamiętników z „Całej siły…” kierowało nami również przekonanie, że trudno dzisiaj mówić o homofobii nie uwzględniając pokrewnych zjawisk, jak transfobia czy queerfobia. “Tom na wsi” został napisany ponad dekadę temu, a od tego czasu kulturowo historie i teksty kultury zajmujące się doświadczeniem gejowskim, zostały znormalizowane, albo przynajmniej zyskały dużo większą widoczność niż pozostałe litery queerowego alfabetu. Choć w Polsce osoby nieheteronormatywne nadal nie mogą korzystać z wszystkich należnych im praw obywatelskich oraz ochrony i nie mają takiej reprezentacji, jak w krajach Europy Zachodniej, USA czy Kanady, myślę, że prezentowanie szerszego spektrum doświadczeń niż cis- oraz gejowskiego jest potrzebne, wręcz konieczne. 

Ile zaczerpnęliście z oryginalnego tekstu, a ile dodaliście od siebie?

Wraz z reżyserem Wojtkiem Rodakiem z pełną świadomością i przekonaniem zdecydowaliśmy, że wystawiamy dramat Boucharda, z całym jego dobrodziejstwem i trudnościami inscenizacyjnymi, jakie powołuje. To zresztą wyśmienicie skonstruowany tekst, czuliśmy, że będzie wartościową propozycją dla osób aktorskich z TR Warszawa. Pracowaliśmy z tłumaczeniem Jacka Kaduczaka, posiłkując się również anglojęzyczną wersją dramatu. Adaptując ten literacko gęsty tekst zwracałem przede wszystkim uwagę na to, jak możemy operować innymi środkami niż słowo (choreografią, kostiumem, wideo, przestrzenią), żeby oddać zapisane przez kanadyjskiego dramatopisarza obrazy sceniczne i włączyć te, które wypracowaliśmy z aktorami. Niekiedy musieliśmy się wracać do założeń oryginału, powstrzymując swoje interpretacje i rozczytania. Kluczową była praca z aktorami; to dzięki nim, ich talentowi i intuicjom ciągle negocjowaliśmy z tekstem, poszczególnymi frazami, słowami, sposobami wypowiadania. Wszelkie zdania, których nie napisał Bouchard, są dyskretnie wplecione w strukturę. Jedyną poważną ingerencją było włączenie wyżej wspomnianych pamiętników; to decyzja, o której wiedzieliśmy, że może polaryzować. Dlaczego nie zostawili dramatu takim, jakim był? Po co “dokładać łopatą” te pamiętniki? Dla mnie to napięcie między materiałem literackim, fikcją a tekstami pamiętników jest wartościowe, produktywne, wzruszające. Przy tworzeniu tego spektaklu dużo rozmawialiśmy o tym, że zależy nam na produkcji tworzonej z myślą o osobach nieheteronormatywnych, które chcemy zaprosić do teatru i o tym, co one doświadczą przychodząc na spektakl.

Czy próbowaliście zaadaptować sztukę do polskich realiów?

Podczas spotkania z ambasador Kanady zrozumieliśmy, że dramat Marca Michela Boucharda jako autora pochodzącego z Quebecu, nie jest wcale tak odległy od polskiej rzeczywistości. To ex-katolicka prowincja, stąd jego autorskie obrazy i skojarzenia były nam całkiem bliskie. Istotną kwestią była sama lokalizacja i przestrzeń w dramacie, czyli gospodarstwo z 48 mlecznymi krowami, odcięte od świata, gdzieś daleko od miasta. Nie miało to sensu, aby budować to poczucie izolacji mając na uwadze geografię Kanady, szukaliśmy pewnej umowności. Zastąpiliśmy takie detale jak stek na kotleta, łosia na jelenia, ale nie zmienialiśmy na przykład imienia Francis na Franciszek. Francis wydał się zwyczajnie ciekawszy. 

Co wydaje mi się wyjątkowym w naszej, polskojęzycznej, adaptacji jest podkreślenie tematu homofobii w rodzinie przez dowartościowanie innych postaci dramatu, jak matka i brat. Oczywiście, to było możliwe również dzięki głębokiej i osobistej współpracy z aktorami. W przeciwieństwie do filmowej wersji Dolana, tutaj perspektywa Toma w żałobie spotyka się z tragedią i przewartościowaniem Agathy oraz samotnością i bólem Francisa. To postaci o złożonych rysunkach.