„Natasza to nowy typ gastarbeitera, kogoś, kto przybywa z zagranicy w poszukiwaniu zarobku. To dla mnie symbol nowych czasów w Europie. Nasza cywilizacja jest stara, ekonomiczne radzi się sobie dzięki uchodźcom, imigrantom, ludziom wykonującym prace, których my już się nie podejmujemy” – mówi reżyser w rozmowie z Romanem Pawłowskim. „3SIOSTRY” to pierwszy wyreżyserowany przez Luka Percevala spektakl w Polsce.
Trudno uwierzyć, że po raz pierwszy reżyserujesz „Trzy siostry”. Masz już na koncie inscenizacje kilku dramatów Czechowa: „Mewy”, „Iwanowa”, „Płatonowa”, „Wiśniowego sadu”. Ten ostatni wyreżyserowałeś nawet dwukrotnie. Dlaczego tak długo zwlekałeś z wystawieniem „Trzech sióstr”?
Dobre pytanie. Zawsze sądziłem, że nie da się tego zrobić, choćby dlatego, że leitmotiv sztuki: „Do Moskwy, do Moskwy” w naszych czasach stał się wątpliwy. Dziś podróż do Moskwy nie jest już takim wyzwaniem (pomijam oczywiście pandemię), można tam po prostu polecieć, nie jest to to nic, co byłoby poza zasięgiem naszej wyobraźni. Moskwa to raczej miejsce, do którego właściwie nie chce się jechać… Właśnie to miałem stale w głowie, jak znaleźć sposób na tę kwestię. Jak nadać jej znaczenie?
Co sprawiło, że zmieniłeś zdanie?
Ty się do tego przyczyniłeś, polecając mi wspaniałą książkę „Fabryka nostalgii” holenderskiego pisarza Douwe Draaismy. To w niej przeczytałem, że poczucie nostalgii do końca zeszłego wieku prowadziło do poważnej choroby, i zresztą wciąż potrafi doprowadzić. Draaisma pisze o żołnierzach z czasów napoleońskich, którzy cierpieli na nostalgię, o pierwszych emigrantach holenderskich w Australii, którzy pod wpływem nostalgii popadali w obłęd. Co kilka lat chcieli wrócić do swojej rodzinnej wioski, aż dotarło do nich, że tej wioski po prostu już nie ma. Zacząłem coraz bardziej myśleć o tej “Moskwie” jako o jakiejś idylli, marzeniu o naszej młodości, tęsknocie za niewinnością, za idealnym światem, gdzie wszystko jest wciąż dostępne, możliwe, naiwne i nieskażone. Jako o tęsknocie za przeszłością, którą my wszyscy odczuwamy.
Jedną z konsekwencji tej interpretacji jest fakt, że postaci są dużo starsze niż te w dramacie. W jaki sposób problematyka starzenia wiąże się z utraconym rajem?
Dla mnie podkreśla ból, w tym sensie, że patrzysz na ludzi po pięćdziesiątce, sześćdziesiątce czy siedemdziesiątce, którzy mówią, że ich życie dobiega końca, a przyszłość to kończące się możliwości.
Cytując Wierszynina: „Za dwieście, trzysta lat życie na tej planecie zyska zupełnie nową jakość”. Nasze społeczeństwo się starzeje. Ja sam się starzeję. Musimy się zmierzyć ze świadomością, że życie się kończy. Ten fakt jest dużo bardziej dojmujący w podeszłym wieku, niż gdy ma się trzydzieści pięć lat. Gdy widzę trzydziesto- czterdziestoletnich aktorów wypowiadających zdania z Czechowa, że „pewnego dnia wszystko będzie lepsze” zawsze sobie myślę: No tak, sto lat temu, kiedy powstał ten tekst ludzie dożywali czterdziestki, czasem pięćdziesiątki, więc wypowiadając takie kwestie byli już naprawdę starzy. Ale ty mając dziś czterdzieści lat, jesteś w sile wieku, masz możliwości. Jako widz zawsze zadaję sobie wtedy pytanie: „Dlaczego tak nad sobą się użalasz skoro masz trzydzieści lat?”. Gdy jednak wypowiada te słowa ktoś w podeszłym wieku, nabiera to dla mnie współczesnego wymiaru, bo nie chodzi tylko o to, że ktoś się starzeje, ale też o to, że cała ludzkość się postarzała.
Jedyną młodą postacią w twojej interpretacji jest Natasza, żona Andrzeja. W tej wersji Natasza pochodzi z Ukrainy. Jakie to ma znaczenie dla dramaturgii?
Natasza to nowy typ gastarbeitera, kogoś, kto przybywa z zagranicy w poszukiwaniu zarobku. To dla mnie symbol nowych czasów w Europie. Nasza cywilizacja jest stara, ekonomiczne radzi się sobie dzięki uchodźcom, imigrantom, ludziom wykonującym prace, których my już się nie podejmujemy.
Skoro imigranci są potrzebni, to dlaczego tak często padają ofiarą ksenofobii i nienawiści?
Bo Europa staje się coraz bardziej nacjonalistyczna, i według mnie ma to właśnie związek ze starzeniem się. Na starość człowiek staje się bardziej zachowawczy, potrzebuje więcej ochrony, poczucia bezpieczeństwa. Tak się dzieje nie tylko w Europie, ale na całym świecie, w Ameryce, w Rosji. Z jednej strony sytuacja ludzkości się poprawia, jest mniej głodu, mniej biedy, mamy lepszą opiekę medyczną. Statystyki to potwierdzają. Żyjemy w coraz lepszym świecie, jeszcze nie idealnym ale polepszającym się. Jednocześnie dożywamy późniejszego wieku, bo warunki życia stale się poprawiają. Im świat jest starszy, tym jego populacja bardziej konserwatywna. To widać nie tylko w polityce, ale i w sztuce.
Odkryłeś w „Trzech siostrach” coś, czego się tam nie spodziewałeś?
Znaczenie seksualności. Na początku w ogóle tak o tym tekście nie myślałem. Ale im dłużej się nim zajmuje, tym wyraźniej widzę, że te trzy kobiety mają olbrzymią potrzebę odnalezienia seksualnej wolności, której nie potrafią osiągnąć. Tylko Natasza korzysta z tej wolności, w sztuce wciąż się o niej mówi, że ma romans z sąsiadem. Tylko ona robi to czego pragnie, sama o sobie decyduje, ponosi za siebie odpowiedzialność. Po prostu żyje. Co prawda na końcu okazuje się, że także ona pije i jest nieszczęśliwa, ale przynajmniej jako jedyna spełnia swoje marzenia. O pozostałych nie można tego powiedzieć.
Gdy przyglądasz się tym mężczyznom widzisz impotentów. W naszej wersji Wierszynin mówi: „Jestem przykuty do wózka, nic nie jest możliwe”. A jednocześnie istnieje w nich naturalna siła seksualności, naturalna potrzeba spełnienia. Buddyzm mówi, że podczas orgazmu można doznać oświecenia, bo umysł i ciało stają się jednym. Nasze życie przed i po to wieczne rozdarcie pomiędzy rozumem a czuciem. Żyjemy w schizofrenicznej rzeczywistości. Dlatego seksualność jest tak eksploatowana przez społeczeństwo, bo wiecznie towarzyszy nam seksualna melancholia, potrzeba wyjścia z depresji spowodowanej nietrwałością życia, pragnienie spełnienia, osiągnięcia naturalnego „odlotu”, pozwolenie sobie na upadek, na powrót do łona matki, powrót do Moskwy…
Postaci Czechowa w kółko powtarzają: „Wychodzę!”, „Zbieramy się” „Idziemy”, ale w twojej inscenizacji praktycznie się nie ruszają ze sceny. Jak w dramacie „Czekając na Godota”, są uwięzieni w czasie i przestrzeni. Czy „Trzy siostry” to dla ciebie sztuka o absurdzie egzystencji?
Tak, to metafora „jutra”. „To zdarzy się jutro. Muszę oszczędzać na jutro. Muszę pracować na jutro. Muszę być przygotowany na jutro”. Żyjemy w stałym związku z jutrem. „Jutro będzie lepiej”. A zapominamy o „teraz” (śmiech). I to właśnie jest absurd jutra. Bo jutro jest teraz. Nie ma przeszłości, nie ma przyszłości, jak w buddyzmie. Istnieje tylko teraz. Myślę, że człowiekowi jest ciężko to zrozumieć, bo rodzimy się z przekonaniem, że jesteśmy słabi. Natura jest od nas potężniejsza, jesteśmy tylko ziarnkiem piasku na tej planecie. Rodzimy się ze świadomością, że umieramy. Tak więc potrzeba poczucia bezpieczeństwa jest jedną najsilniejszych. Myślisz sobie: muszę oszczędzać, wybudować dom, stworzyć związek, który da mi schronienie, założyć rodzinę. Jesteśmy w kółko zajęci jutrem. Pochłonięci przygotowaniem do nadciągającej katastrofy.
Niepewność jutra i poszukiwanie bezpieczeństwa to coraz bardziej aktualne problemy, szczególnie teraz, w zderzeniu z pandemią. Jaki wpływ ma dzisiejsza sytuacja na twoją pracę? Czy pandemia nadaje tekstowi Czechowa nowe znaczenia?
Fascynująca w koronawirusie jest niewiedza. Jak w “Trzech siostrach”, jak w „Czekając na Godota”, nie wiemy dokąd nas to prowadzi. Ogromnym wyzwaniem dla ludzkości jest obecnie odnaleźć spokój i nie poddawać się tej niewiedzy. Nie ulegać destruktywnemu, negatywnemu myśleniu, używkom, agresji, nacjonalistycznym nastrojom, a po prostu przyznać: „My naprawdę nie wiemy”. Jedyne, co wiemy, to fakt, że potrafimy sobie wzajemnie pomagać, gdy jest taka potrzeba.
Myślę, że to najlepsza pora, by ludzkość zmieniła myślenie. Mamy wciąż mózg Neandertalczyka, nauka to potwierdza, mamy pierwotną obsesję na punkcie zagrożeń ze strony natury czy dzikich zwierząt. Musimy nauczyć się korzystać z darów, jakie mamy: kultury, demokracji, ludzkiego piękna. Ale to wymaga nauki. Myślę, że się tego nauczymy. Może nie za dwieście, ale za tysiąc lat. Pod tym względem nie jestem takim optymistą jak pan Czechow (śmiech).
Można odnieść wrażenie, że spektakl nad którym pracujesz będzie elegią o umierającym świecie, ale na próbach bardzo często słychać śmiech. W końcu „Trzy siostry” to komedia. Jak ważny jest dla ciebie w teatrze humor? Chcesz, żeby widzowie się śmiali?
Tak, bo wierzę, że śmiech na pogrzebie może być uwalniający. Mam w głowie nagranie z ceremonii pogrzebowej Grahama Chapmana, jednego z członków grupy Monty Python, który zmarł na raka. Widzisz jego kolegów, tę wspaniałą rodzinę Monty Pythona, zmierzającą ze śmiertelną powagą do kaplicy, gdzie John Cleese ma wygłosić mowę pożegnalną. A on mówi tylko kilka słów: „Drogi Grahamie, zawsze się chwaliłeś, że byłeś pierwszym człowiekiem, który użył na antenie brytyjskiej telewizji publicznej słowa „shit”. To teraz ja będę pierwszym człowiekiem, który na brytyjskim pogrzebie użyje słowa: „fuck”. I nagle widzisz tych poważnych ludzi, którzy wybuchają śmiechem, i dociera do ciebie, jak bardzo są szczęśliwi, bo potrafią w tym bólu, w tej rozpaczy tak po prostu się roześmiać. Myślę, że to jedna z rzeczy, których musimy się nauczyć. Może właśnie tego potrzeba teatrowi? Nauczyć się śmiać ze wszystkich naszych tragedii.
Tłumaczenie z j. angielskiego: Jacek Telenga
Więcej o spektaklu „3SIOSTRY” możesz przeczytać tutaj.