Bernadetta Statkiewicz o „Klubie”

06.08.2021.

fot. Bartek Warzecha

Czym jest dla ciebie spektakl „Klub”?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Kiedy je czytam przychodzą mi do głowy określenia typu:
świeżym powietrzem, głębokim oddechem, wzmacnianiem się… Ale wszystkie te hasła wydają mi się
bardzo niekonkretne, głupie i śmieszne.
„Klub” za każdym razem jest dla mnie czymś innym i nowym.
„Klub” potrafi być spotkaniem.
„Klub” potrafi być dla mnie bardzo męczący.
„Klub” czasami przynosi oczyszczenie, daje się otrząsnąć, poczuć się dobrze w byciu sobą, byciu
osobą, kobietą, aktorką.
„Klub” czasami jest przykładem na to, że warto mówić głośno o sprawach.
„Klub” pozwala nazwać rzeczy po imieniu. W końcu. Mam ochotę się wtedy roześmiać.
„Klub” czasami jest trudny, jest gorąco, a ja noszę ciepły sweter.
„Klub” spotyka się z różnymi reakcjami, wtedy „Klub” jest skupieniem i zastanawianiem się.
„Klub” czasami mnie smuci, ile razy trzeba mówić o tych samych rzeczach. Kiedy w końcu stanie się to dla nas zrozumiałe i oczywiste.

Dlaczego wzięłaś udział w tym przedstawieniu?

Pomysł pracy nad spektaklem towarzyszył nam od dłuższego czasu. Doświadczanie otaczającej nas
rzeczywistości jest bodźcem do powiedzenia „hej, ale ja tak nie chcę”, „to wydaje się nie okej”, „hej,
ale ja wcale tak nie uważam”. Postanowiłyśmy pogadać z kimś o tym, co się dzieje, pogadać o tym, że często czujemy się niesprawiedliwie, niefajnie, źle, przedmiotowo, towarzysząco (…) potraktowane. Postanowiłyśmy sprawdzić, czy możemy coś z tym zrobić. Okazało się, że jest bardzo wiele osób gotowych nam pomóc. To nas popchnęło do nazwania tego, czego doświadczamy, spróbować o tym opowiedzieć, zaprosić do współpracy osoby i instytucje, które wydawały się nam nieosiągalne lub odległe. To doprowadziło między innymi do spotkania z Weroniką Szczawińską i to był strzał w dziesiątkę („strzał w dziesiątkę” 😀 , bo wiecie, nas jest dziesięć dziewczyn). Brałam udział w tym przedsięwzięciu, potem przedstawieniu, bo nie wyobrażam sobie, że mogłabym inaczej, chociaż niejednokrotnie towarzyszyły mi bardzo trudne emocje. Czasami wyobrażałam sobie, że nie biorę udziału w tym przedstawieniu, że rezygnuję i kładę się w łóżku, wysypiam, piję zieloną herbatę z lodem, maczam marchewkę w paprykowym hummusie i ziemi z czarnych oliwek, wyprowadzam swojego psa do lasu, robię „ale mi fajnie” foty na Insta i nigdy więcej nie jestem aktorką. To też było miłe. Ostatecznie wstawałam o piątej rano, żeby wyprowadzić psiaka, ze świadomością, że na następny spacer wyjdziemy dopiero wieczorem, przysypiałam jadąc autem, potem metrem (przesiadłam się, bo bałam się, że zasnę w aucie), kupowałam kawę i bułkę w żabce na Miodowej, nakładałam szybki podkład na twarz, żeby zakryć trądzik, chwaliłam się nieogolonymi nogami i spędzałam kilka godzin dziennie w ciemnej sali Kreczmar, z zamkniętymi oknami konfrontując się z rzeczami, od których już po prostu nie mogę uciekać i udawać, że ich nie ma.

Jak definiujesz to przedstawienie w kontekście zmian, jakie zachodzą w polskim teatrze?

Nie jestem pewna, czy jestem w pełni świadoma tych „zmian”, jakie zachodzą w polskim teatrze.
Spektakl „Klub” definiuję raczej w kontekście zmian, jakich ja; młoda osoba, kobieta, aktorka, siostra,
córka, obywatelka tego kraju (i takie tam inne) obecnie potrzebuje. Bo wiele rzeczy jest super ale i strasznych. A te straszne rzeczy były powodem, dla którego ja i wiele innych osób, które znam, co tydzień spotyka się ze swoim terapeutą i wspomaga się antydepresantami. Mam zaburzenia odżywiania, poobgryzane paznokcie, trądzik i boję się bardzo wielu rzeczy. Wypowiadanie się w kontekście zmian, jakie zachodzą w polskim teatrze, wydaje mi się dużo bardziej abstrakcyjne i odległe, niż opowiadanie o tym, że musiałam nosić spódniczki, bo jestem dziewczyną i
uświadamiać sobie, że to nie jest okej, że ktoś na zajęciach z premedytacją doprowadza mnie do
płaczu, bo tak wyobraża sobie koniec jakiejś sceny. Albo o tym, jak to jest być studentką szkoły
teatralnej i nie móc poradzić sobie z notorycznym trądzikiem, wypadającymi włosami, dużym
biustem, czy tym, że prawdopodobnie ważę więcej niż kolega, który na zajęciach w szkole, na
egzaminie, ma mnie podnosić i ja nie umiem powiedzieć, że czuję się z tego powodu bardzo
niekomfortowo. Może jest to wyraz mojej ignorancji? Mam na myśli moją świadomość zmian w polskim teatrze. Ale naprawdę wydaje mi się, że czułabym się głupio, jakbym zaczęła się teraz nad tym zastanawiać i rozwodzić.

Co było dla ciebie największym wyzwaniem przy pracy w tym spektaklu?

Wychodzenie na spacery z psem. Mam psiaka, który wymaga bardzo dużo ruchu i poza próbami
musiałam poświęcić mu około pięć godzin dziennie na spacer. To było ogromne wyzwanie. Na
szczęście obok mieszkania mam las.

Czego nowego dowiedziałaś się podczas pracy nad tym spektaklem?

Że jestem zajebista.
Że „Klub”, po szwedzku to „Klub”en.
Że rzeczywiście istnieje coś takiego jak wspierający, twórczy feedback. Doświadczyłam go, jest super.
Że warto prosić o pomoc.
Że warto celebrować większe, mniejsze sukcesy. Szczególnie rano około dziesiątej.
Że dobrze jest mieć minutę na mówienie, milczenie i słuchanie.
Że Wera Szawińska, Agata Adamiecka, Marta Szlasa- Rokicka, Marta Szypulska, Teoniki Rożynek,
Dobrawa Borkała, Julia Wiktoria Biesiada, Julia Borkowska, Maria Kozłowska, Katarzyna Lis,
Andrianna Malecka, Magdalena Sildatk, Monika Szufladowicz, Helena Urbańska, Emilia Walus i cała
masa innych kobiet jest też mega zajebista.
I że Kanebulle to pyszne szwedzkie cynamonowe bułeczki.

Więcej o spektaklu Kup bilet

Przeczytaj, co o „Klubie” mówią…

Maria Kozłowska
Adrianna Malecka
Magdalena Sildatk
Julia Borkowska
Helena Urbańska
Monika Szufladowicz