Przyzwyczailiśmy się do używania określenia „przestrzeń publiczna” w stosunku do placów, ulic, parków i skwerów. Warto jednak zastanowić się nad społecznym potencjałem architektury i miejsc znajdujących się wewnątrz budynków, które mogłyby stać się ich doskonałym uzupełnieniem.
W 1784 roku Giambattista Nolli stworzył mapę Rzymu, która stała się jednym z najważniejszych osiągnięć europejskiej myśli urbanistycznej. Przedstawia ona miasto w specyficznej manierze: na czarno zamalowane są tylko te fragmenty budynków, które nie są dostępne dla mieszkańców. Przestrzeń, do której mógł wejść każdy, pozostała na planach niewypełniona. Porównanie stopnia otwartości osiemnastowiecznych budynków do ich współczesnych odpowiedników nie wypada dla tych ostatnich szczególnie korzystnie. Późny kapitalizm ograniczył społeczny wymiar obiektów użyteczności publicznej do kilku niewymagających kupienia biletu pomieszczeń: kasy, sklepu z pamiątkami i małej restauracji. Czy takie środowisko potrafi jeszcze kogokolwiek zainspirować?
Christopher Alexander próbując skatalogować sprawdzone i powszechnie akceptowane decyzje projektowe stworzył wzorzec „wewnętrznego pasażu”. Opisuje on cechy, które spełniać musi publiczne wnętrze, aby nie stać się nieprzyjazną i wyjałowioną ziemią niczyją. Najistotniejszą z nich jest umożliwienie przebywania w danym miejscu bez żadnego konkretnego celu: „jeśli publiczna przestrzeń naprawdę ma być użyteczna, musi w jakiś sposób przeciwdziałać wrogiemu nastawieniu do wałęsania się występującemu we współczesnym społeczeństwie”. Większość ludzi decyduje się na wejście do nieznanego im budynku tylko wtedy, kiedy ma ku temu jakiś jasno sprecyzowany powód (bez względu na to, czy jest nim wypicie kawy, czy odebranie przekazu pocztowego), tymczasem nawet bezproduktywne na pierwszy rzut oka „kręcenie się” umożliwia poznanie i oswojenie obcego otoczenia. To właśnie tego typu relacja z architekturą potrafi wygenerować społeczne zaufanie do przestrzeni publicznej. Budynki, do których przychodzi się tylko dlatego, że obcowanie z nimi jest przyjemnością, wciąż należą jednak do rzadkości. Jak pisał amerykański socjolog Erving Goffman: „Przebywanie bez wyraźnie określonego celu w miejscu publicznym jest czasem nazywane przesiadywaniem lub rozwalaniem się – gdy człowiek nie zmienia pozycji – albo wałęsaniem – gdy się porusza. Każda z tych czynności może zostać uznana za wystarczająco niestosowną, by spowodować interwencję prawa”.
Z poszczególnymi typami obiektów architektonicznych związane są określone normy i wzorce zachowań, które dla niektórych mogą wydawać się przejawem opresyjnej biopolityki. Przestrzeń musi mieć jednak określone cechy fizyczne, aby móc ciągle je przeformułowywać i otwierać się na różnorodność. Jedną z nich jest zacieranie granicy pomiędzy sferą publiczną i prywatną. Wszystkie bariery, takie jak drzwi, schody, korytarze, bramki elektroniczne i wykrywacze metali, które tę granicę eksponują, zniechęcają do kontaktu z budynkiem ludzi, którzy nie mają jasnej wizji tego, co chcieliby w nim robić. Nawet recepcja ustawiona przy wejściu wzmaga poczucie, że jest się obserwowanym, co związane jest z potrzebą zadeklarowania, dlaczego przebywa się w danym miejscu. Słynna Galeria Vittorio Emanuele II w Mediolanie, dzięki swojej formie generuje strefy intensywnej aktywności, niekoniecznie związanej z wydawaniem pieniędzy. Otaczające ją budynki stają się zupełnie nieistotne wobec otwartego charakteru wnętrza – ulicy.
Nawet tak komercyjna i sprywatyzowana funkcja jak centrum handlowe posiada pewien uśpiony, społeczny potencjał. Bez trudu odnaleźć w nim można grupy osób, które godzinami przesiadują w międzysklepowych alejkach, nawet jeżeli nie mają ochoty na kupowanie czegokolwiek. Wynika to po części z przyjemności, która związana jest z biernym obserowaniem innych i poczuciem „bycia wśrod ludzi”. Dlaczego ze strategii kreowanych przez handel nie mogłyby skorzystać instytucje o bardziej publicznym charakterze? W końcu potrzeba powstania „supermarketów” intelektualnej i kulturowej awangardy, sprzyjających wymianie myśli i rozwojowi miejskich społeczności wydaje się dzisiaj wyjątkowo wyraźna.
Muzeum Sztuki Nowoczesnej mieści się w dawnym pawilonie meblowym. Szklane fasady, które kiedyś zachęcały do zakupu wersalki, dzisiaj zapraszają do uczestnictwa w artystycznym życiu stolicy. Możliwość zajrzenia do wnętrza budynku sprawia, że jego struktura wydaje się zrozumiała na pierwszy rzut oka. Obrazy, rzeźby i instalacje kuszą przypadkowych przechodniów, prowokując ich do wejścia. Dokonuje się w ten sposób funkcjonalna transgresja: muzeum korzysta ze strategii handlowych tłumacząc je na język kultury, który wraz z projektem Skweru Sportów Miejskich zrealizowanym w 2013 roku rozszerzył się dodatkowo o kategorie sportu i wypoczynku. Ten interaktywny „plac zabaw” dla ludzi w każdym wieku przedefiniował formalny charakter sfery publicznej w miejscu kojarzonym zazwyczaj z instytucjonalną powagą. Jazda na sankorolkach stała się rytuałem umożliwiającym zawłaszczenie przestrzeni muzeum przez grupy, które zazwyczaj nie są z nią silnie związane.
Takie tymczasowe „przeprogramowanie” jest jedną z najskuteczniejszych metod negowania opresyjnej dla niektórych natury zinstytucjonalizowanego wnętrza związanego zazwyczaj z czytelnie wyznaczoną funkcją obiektu kultury.
Silnie zdefiniowany program budynku nie sprzyja generowaniu różnorodnych typów aktywności. Zwraca na to uwagę Jane Jacobs w książce „Śmierć i życie wielkich miast Ameryki”: „Aby zrozumieć miasta, za najważniejsze zjawiska należy najpierw uznać połączenia lub mieszanki funkcji, a nie oddzielne funkcje”. Proces projektowy zazwyczaj związany jest jednak z dokładnym określaniem przeznaczenia każdego pomieszczenia, które wpisywane jest w odpowiednią tabelę i katalogowane. Ta skrupulatność w tworzeniu użytkowego scenariusza jest w historii architektury stosunkowo młodym wynalazkiem.
Archetyp budynku użyteczności publicznej, czyli rzymska bazylika nie miała jasno sprecyzowanego celu powstania – odbywały się w niej sądy, targi i obrzędy religijne. Dyskusje polityczne mieszały się w niej z krzykami handlarzy. Za funkcję uznawano po prostu użyteczność publiczną, a nie muzeum, teatr, operę, sąd czy ratusz. Te same przestrzenie wykorzystywane były do prowadzenia procesów, spotkań radnych, debat, protestów, uczt, tańców i wspólnego słuchania muzyki. W Pałacu Westministerskim oprócz szeregu przestrzeni reprezentacyjnych znajdowało się wiele sklepów sprzedających książki, rękawiczki, czapki, piwo, cukier i płótno. Ratusz w Leeds wybudowany w 1856 roku oprócz sądu mieścił w sobie komendę policji, bibliotekę i wielką salę koncertową.
Dobrych przykładów nie trzeba szukać daleko – budynek Biblioteki Uniwersyteckiej autorstwa Marka Budzyńskiego jest po części ogrodem botanicznym, uczelnią, klubem, antykwariatem, restauracją i kawiarnią. Posiada on publiczne wnętrze, które łączy w sobie większość cech żywej, śródmiejskiej ulicy. Z tego właśnie powodu stał się on fenomenem na architektonicznej mapie Warszawy. Jeszcze bardziej radykalny w proponowanej przez siebie programowej różnorodności jest Pałac Kultury i Nauki, w którym znajdują się liczne teatry, muzea, kino, sala koncertowa, basen, uczelnie, urzędy, restauracje i mnóstwo innych funkcji, których nie sposób wymienić w jednym zdaniu. Mimo brutalnej i zamkniętej formy jest on więc w kontekście swojej struktury nadzywczajnie demokratycznym i otwartym budynkiem, zachęcającym różne społeczności do korzystania z niego o każdej porze dnia. Jakby na przekór współczesnym wyobrażeniom o architekturze socrealizmu, stał się on tłem dla interakcji i bogactwa aktywności. W końcu jakie inne miasto może pochwalić się tak wielkim domem kultury znajdującym się w ścisłym centrum?
Wielofunkcyjność i niezdefiniowanie zachęcające do przebywania we wnętrzu budynku bez konkretnej przyczyny to dwie cechy przyjaznej przestrzeni publicznej, które nie muszą się wzajemnie wykluczać. W końcu nawet pustka może wygenerować niezliczone ilości działań. Mapa Nolliego pozwala wyobrazić sobie, jak bardzo publicznym miastem był siedemnastowieczny Rzym. Czy to samo można powiedzieć o dzisiejszej Warszawie? Poszukując jej nowego symbolu warto pamiętać o tym, że współczesnych ikon architektonicznych nie charakteryzuje już ekstrawagancka forma, ale otwartość i dostępność ich wewnętrznej przestrzeni.
Autor: Łukasz Stępnik – architekt, jeden z redaktorów kwartalnika „Rzut” i bloga teoriaarchitektury.blogspot.com.
18.06.2015