„Le Tartuffe” na Festival d’Avignon Off. Relacja Romana Pawłowskiego

„Tak mógł wyglądać Le Tartuffe, w którym grał sam Moliere” – tak Roman Pawłowski, pełnomocnik dyrektorki TR Warszawa do spraw programowych, podsumowuje jeden ze spektakli, który miał okazję obejrzeć podczas Festiwalu w Awinionie. Czym „Le Tartuffe” zrealizowany przez grupę Compagnie Allain Bertrand wyróżnił się na tle pozostałych produkcji?

23.07.2021

Fot. Roman Pawłowski, pełnomocnik dyrektorki TR Warszawa ds. programowych

Le Tartuffe
Compagnie Allain Bertrand
Festival d’Avignon Off

Zobaczyłem ich w porze lunchu na ulicy, jak reklamowali swój spektakl, grając w kostiumach fragmenty molierowskiego „Tartuffe’a”. Wśród innych trup teatralnych próbujących przyciągnąć uwagę wyróżniała ich nieprawdopodobna energia i tempo – na kilka minut cały plac przestał jeść swoje sałaty, aby posłuchać scen z Moliera.

Trupy takie jak zespół Compagnie Allain Bertrand są solą francuskiego teatru co najmniej od 400 lat. Podobnie jak trupa Moliera, grają na prowincji, w miastach i miasteczkach. Nie wożą dekoracji tirami – ich cały bagaż to parę kostiumów, jedna peruka /na więcej nie starczyło pieniędzy/, kilka mocno sfatygowanych mebli i zakurzona kurtyna. Ośmiu aktorów gra trzynaście postaci, widać, że robią to już od długiego czasu, bo kostiumy są już sponiewierane. Nie wszystko idzie zgodnie z planem – a to Orgonowi klucz wypadnie z kieszeni, przez co fabuła się gmatwa, a to Elmira niechcący uszkodzi nogę od stołu i w kluczowej scenie, kiedy Świętoszek próbuje się do niej dobrać, mebel grozi zawaleniem wprost na głowę Orgona. Potknięcia i awarie aktorzy potrafią jednak wykorzystać, aby podbić jeszcze siłę komedii. Cały ich świat to molierowski wiersz – mówią nim, jakby robili to od dzieciństwa. Na scenie są dynamitem ekspresji, grają konwencjonalnie, ale
szlachetnie, wyciągając z tekstu wszystkie gagi, nawet takie, których Molier nie wymyślił. Kiedy Tartuffe w III akcie każe służącej Dorynie zakryć chustką biust, ta rewanżuje się, zakrywając mężczyźnie przyrodzenie.

Fot. Roman Pawłowski, pełnomocnik dyrektorki TR Warszawa ds. programowych

Niezwykły charakter nadaje spektaklowi autentyczne wnętrze średniowiecznego kościoła, przebudowanego na teatr. Oraz wielogłosowe chorały i motety, które aktorzy śpiewają między aktami. Ogląda się ten ubogi teatr z głębokim wzruszeniem. Kiedy w finale spoceni aktorzy wychodzą do oklasków, ludzie wstają z miejsc, by celebrować chwilę czystej teatralnej radości. Tak mógł wyglądać „Le Tartuffe”, w którym grał sam Moliere.

Ich aktorzy całe swoje życie wkładają w rolę. Patrzysz na taki spektakl i domyślasz się, kim jest szef kompanii, jakie problemy ma pierwsza amantka, co łączy aktorkę grającą służącą i aktora występującego w roli syna Orgona. I dlaczego sam Orgon jest tak spragniony kontaktu z innymi ludźmi niż jego rodzina, że oddaje siebie i swój majątek obcemu. Nie trzeba żadnej terapii – wszystko jest jak na dłoni. Oglądając takie spektakle zaczynasz rozumieć, dlaczego teatr jest esencją życia, dlaczego jest życiem do potęgi. Bo to nie tylko zwierciadło wystawione publiczności, ale przede wszystkim odzwierciedlenie relacji w zespole między aktorami i aktorkami, czyli ludźmi, którym życie przeplata się z teatrem. Nie idź na „Tartuffe” albo idź koniecznie, może Cię znudzić, a może też coś otworzyć nowego. Dobrej nocy.

Fot. Roman Pawłowski, pełnomocnik dyrektorki TR Warszawa ds. programowych

Zapraszamy również do przeczytania recenzji „Wiśniowego sadu” w reż. Tiago Rodriguesa.